wyrwany ze snu leżę sparaliżowany
liczę czarne barany
nie zasypiam, lęk nie pozwala
niepokojem wypełnia moje wnętrze.
zza drzwi dobiega jej jęk,
wchodzi, nie puka, kładzie się obok mnie
z przestrzelonym płucem,
płacze, umiera, pogrążona w bólu
kasztanowowłosa piękność
z pawim krzykiem na ustach
położyła się koło mnie
taka nieobecna, odchodząca w niepamięć,
pocała moje lico, objęła spojrzeniem
rzekła mi rozpaczliwie wolno
"miałam trwać wiecznie, istnieć wszędzie,
konam wśród krzyków rozpaczy,
wśród niewidzilanych cieni "...
ostatnie westchnienie, łza końca
spływająca po policzku wysycha.
pochowam ją w sumieniu, na dnie serca